Pustki na trybunach rysą na sportowym święcie
Dla większości sportowców medal igrzysk to najważniejszy cel w karierze. W Pjongczangu wyjątkowość olimpijskich zmagań czasem jednak ciężko poczuć. Wszystko dlatego, że na wielu zawodach trybuny świecą pustkami.
W teorii wszystko wygląda bardzo dobrze. Organizatorzy poinformowali bowiem, że sprzedanych zostało 84 procent biletów na wszystkie zawody. Rzeczywistość taka różowa już jednak nie jest.
Kiedy we wrześniu okazało się, że na pięć miesięcy przed imprezą nabywców znalazła mniej niż 1/4 wejściówek, do akcji wkroczyły… koreańskie banki. Ich związek na zakup biletów wyłożył miliard wonów (ok. 900 tysięcy dolarów). Jak się okazało, znacznie łatwiej jest wydać sporo pieniędzy, niż zmusić ludzi do przebywania na trybunach.
Smutne obrazki można było zobaczyć od pierwszego dnia walki o medale. W sobotę okrzyki radości triumfującego w konkursie skoków narciarskich na obiekcie normalnym Niemca Andreasa Wellingera odbijały się echem od pustych trybun. Zawody wyjątkowo się przedłużały, a zniecierpliwieni kibice opuścili swoje miejsca i rozpoczęto… sprzątanie.
– „To chyba jeden z przykładów na to, że igrzyska są wyjątkową imprezą” – żartował trener polskich skoczków Stefan Horngacher.
Atmosfera rozgrywanych w Europie zawodów Pucharu Świata zwykle jest bowiem naprawdę gorąca. Przyzwyczajony do niej Kamil Stoch był jednak dla Koreańczyków wyrozumiały.
– „Był duży mróz, a rywalizacja trwała prawie trzy godziny. Każdy ma jakiś próg odporności na takie warunki” – podkreślił.
Wyjazd do Korei dla Europejczyków to spory wydatek. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś odbędzie kosztowną podróż dla jednych, czy dwóch zawodów. W przypadku dłuższego pobytu trzeba się natomiast liczyć z cenami noclegów i biletów na transport po Korei.
Baza hotelowa w Pjongczangu nie jest duża, a w większości zajęta przez osoby pracujące przy obsłudze igrzysk. Świadomi tego organizatorzy wybudowali szybką kolej KTX, którą można dojechać z Seulu w mniej niż dwie godziny. Bilet na miejsce stojące w jedną stronę kosztuje ok. 60 zł.
W hali do łyżwiarstwa szybkiego o stosowny klimat starają się zadbać Holendrzy. „Pomarańczowych” dopinguje nawet ich król Wilhelm Aleksander, ale przy wyścigach z udziałem przedstawicieli pozostałych krajów jest dużo spokojniej.
– „Nie da się ukryć, że cztery lata temu w Soczi było znacznie głośniej” – oceniła panczenistka Katarzyna Bachleda-Curuś, dla której są to piąte igrzyska.
Wręcz przygnębiająco we wtorek wyglądał stadion do narciarstwa biegowego, na którym było dużo pustych miejsc.
– „Gdyby to był Puchar Świata w Rybińsku, trybuny byłyby pełne, a mnie gorąco by dopingowano” – stwierdziła Justyna Kowalczyk.
Szeroko komentowana była sytuacja z niedzielnych zawodów w jeździe po muldach. Tylko połowa miejsc była zajęta, kiedy Francuzka Perrine Laffont sięgała po złoty medal.
– „Nie jest dobre kiedy widzimy mnóstwo pustych miejsc. W takich przypadkach będziemy się starali wypełnić je wolontariuszami” – zapowiedział rzecznik prasowy komitetu organizacyjnego Baik-you Sung.
Dla Koreańczyków takie rozwiązanie to nic nowego.
– „Kiedy jeszcze jako szermierz jeździłem do Azji, m.in. do Korei właśnie, to tak jak wszystko, również doping był tam odpowiednio zorganizowany. Pamiętam, gdy raz na trybunach pojawili się żołnierze, których zadaniem było dopingować” – miesiąc przed igrzyskami wspominał w rozmowie z PAP sekretarz generalny PKOl Adam Krzesiński.
Koreańczyków niewątpliwie usprawiedliwia to, że dyscypliny narciarskie są dla nich niemal egzotyczne. W historii startów na zimowych igrzyskach sportowcy z tego kraju wywalczyli 53 medali – 42 w short tracku, dziewięć w łyżwiarstwie szybkim, a dwa w figurowym.
Sporty narciarskie są dla nich do tego stopnia obce, że olimpijską kadrę wypełniali zawodnikami naturalizowanymi. Jako gospodarz mają prawo wystawić reprezentantów w każdej dyscyplinie, ale w męskim biathlonie w ich barwach startuje jedynie Rosjanin Timofiej Łapszyn, od sezonu 2016/17 jako Koreańczyk.
Z Pjongczangu – Wojciech Kruk-Pielesiak
Źródło PAP